Spis treści
Ile można zarobić na sprzedaży używanej, markowej odzieży? Jak to robić, żeby zyskać zaufanie klientek i czy jest jeszcze miejsce dla nowych sprzedających? Poprosiliśmy dziewczyny, które wiedzą, jak handlować ubraniami z second-handów, aby podzieliły się z nami swoim doświadczeniem.
Dostała za darmo kilkanaście kostek masła! Prosty sposób, jak oszczędzić na jedzeniu
Jak efektywnie zarządzać budżetem domowym i jednocześnie dbać o zdrową dietę? Choć jedzenie stanowi znaczną część comiesięcznych wydatków każdego gospodarstwa domowego, jest to możliwe. Instagramerka ...
Kupują ciuchy w second handach, sprzedają online
Polskie ciucholandy to miejsca, w których można znaleźć dosłownie wszystko. Nie brakuje w nich również markowej odzieży. Sprzedawany w naszym kraju asortyment jest sprowadzony z Norwegii, Szwecji, Niemiec czy Holandii. Egzemplarze, które miały już swoje „pięć minut” w bogatszych państwach Europy, często znajdują drugie życie w garderobie polskich klientek. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie, kiedy i czego szukać.
Lumpeksy mają bardzo zróżnicowaną klientelę. Odwiedzają je zarówno ubogie osoby, które chcą ubrać siebie i rodzinę oraz zaoszczędzić na zakupach, jak i koneserki mody, poszukujące dobrych jakościowo tkanin oraz wyszukanych fasonów. Te ostatnie zwracają uwagę przede wszystkim na metki. Są to zarówno dziewczyny, które interesują się modą i chcą sobie dorobić, jak i handlarki, które prowadzą własne butiki odzieżowe.
Handel używaną odzieżą – dla kogo?
Nie każdy może odnieść sukces, dając drugie życie odzieży z second-handów. Trzeba przede wszystkim znać zagraniczne marki (również te niedostępne w Polsce) i być w stanie znaleźć dobrą gatunkowo odzież. Kobiety, które regularnie chodzą na zakupy do lumpeksów, często już z daleka potrafią ocenić, czy dana część garderoby ma potencjał.
- Przy wyborze markowej odzieży należy zwracać szczególna uwagę na metki oraz charakterystyczne cechy danej marki. Niestety, rynek podróbek kwitnie. Często porównywałam znaleziony produkt ze zdjęciem z oryginalnego sklepu w internecie – mówi Stronie Kobiet Arleta, która zajmowała się sprzedażą odzieży z second-handów przez dwa lata. – Ważny jest również skład oraz stan ubrania. To, że jest markowe, nie wystarczy. Starałam się wybierać produkty z lnu, bawełny i jedwabiu. Niestety ciężko jest znaleźć ubranie, które ma wysokiej jakości skład, a jednocześnie jest w bardzo dobrym stanie – dodaje nasza rozmówczyni.
Jak zacząć handel firmową odzieżą?
Dziewczyny i kobiety, które przeczesują lumpeksy w poszukiwaniu rzadkich okazów, doskonale znają lokalny rynek używanej odzieży. Wiedzą, które ciucholandy warto odwiedzać i kiedy spodziewać się nowego towaru. (Tę ostatnią informację najczęściej second-handy umieszczają przy wejściu do sklepu.) W dniu dostawy można je spotkać w kolejce do lumpeksu, na długo przed jego otwarciem. Czasem handlarki znają się nawet z widzenia.
- Do sklepu z używanymi ubraniami najlepiej jest się udać w pierwszy dzień dostawy, z samego rana. Zazwyczaj stałam w kolejce przed drzwiami już 15 minut przed otwarciem, aby znaleźć jak najwięcej ciekawych rzeczy. Idąc do lumpeksu pierwszego dnia po wymianie towaru, trzeba jednak liczyć się z tym, że będą długie kolejki. Szczególnie teraz, w dobie pandemii, gdy limit osób w sklepie jest ograniczony – wyjaśnia Arleta.
Wejście do dobrego ciucholandu w dniu dostawy jest ciekawym doświadczeniem. Część kobiet, które przyszły „na łowy”, w celach zarobkowych, można rozpoznać po szybkich, energicznych ruchach, z jakimi przeszukują kosze i wieszaki z ubraniami. Niektóre z nich są lepiej ubrane od pozostałych klientek. Zdarza się również, że osobiście prowadzą butiki odzieżowe. Szybko i sprawnie dokonują selekcji, nie mierzą wybranych egzemplarzy, a do kasy udają się z naręczem ubrań, za które płacą w sektach, a nawet tysiącach złotych. Nazwanie ich zakupów „szturmem” nie będzie przesadą.
- Należy uważać na pewne osoby. Klientki potrafiły wyrwać mi z rąk towar, który akurat oglądałam! – ostrzega Arleta.
W niektórych miejscach z używaną odzieżą tak było przed pandemią, bo nie wszystkie przetrwały lockdowny. Część second-handów, podobnie jak markowe salony odzieżowe, postawiła jednak na wyprzedaże.
- Od czasu do czasu chodziłam do second-hand w dniu promocji. Takim sposobem udało mi się kupić za 3 zł skórzany płaszcz, warty ponad 1000 zł – wspomina nasza rozmówczyni.
Kim są topowe sprzedawczynie z Vinted i Instagrama?
Przeważnie ciucholandy odwiedzają dziewczyny, które nie prowadzą sklepów stacjonarnych. Niektóre z nich mają jednak zaprzyjaźnione miejsca i komisy, w których wystawiają na sprzedaż swoje znaleziska. Można je także spotkać na wyprzedażach garażowych, lokalnych wydarzeniach, targach odzieżowych i oczywiście w internecie. W przeciwieństwie od wyjadaczek, szturmujących lumpeksy, handlem odzieżą zajmują się w czasie wolnym. Często studiują lub mają własną pracę, a sprzedaż markowych ubrań stanowi dla nich dodatkowe źródło dochodu. Ten typ nabywcy potrafi wtopić się w tłum, a do interesów podchodzi z większą swobodą. Miłośniczki ciucholandów są w stanie czerpać dużo przyjemności ze swojego zajęcia.
- Traktowałam to raczej jako hobby. Zawsze lubiłam wyszukiwać sobie perełki w sklepach, a gdy rozmiary okazywały się źle dobrane, odkładałam swoje nabytki do kartonu. Po pewnym czasie okazało się, że mam tego na tyle dużo, że mogłabym wypełnić używanymi ubraniami drugą szafę. To był impuls – uznałam, że należy te rzeczy sprzedać! – mówi Arleta.
Kiedy ubranie nadaje się na handel?
W przypadku sprzedaży markowych ubrań bardzo dużą rolę odgrywa „pierwsze wrażenie” – zarówno to wywołane przez zdjęcie produktu, jak i to po odpakowaniu zamówienia.
- Sprzedawanie ubrań wiąże się z ich wcześniejszym upraniem, wyprasowaniem i zrobieniem odpowiedniego zdjęcia, – najlepiej na modelce – podkreśla Arleta. Nasza rozmówczyni ubolewa nad tym, że nie wszystkie handlarki piorą towar przed wysyłką. Kamila, która sprzedaje markową odzież od dwóch lat, dodaje, że niektóre klientki upewniają się przed zakupem, czy towar został wyprany. Zdarzało się także, że kupujące skarżyły się na nieprzyjemny zapach ubrań zakupionych od innych sprzedawczyń.
- Odzież wystawiona na sprzedaż powinna estetycznie wyglądać i być czysta. Przed sprzedażą piorę ją i prasuję. Sprawdzam też, czy zakupione przeze mnie rzeczy nie mają ukrytych wad. Przykładowo, w przypadku wełnianych ubrań po upraniu w materiale mogą pojawić się maleńkie dziurki. Takich rzeczy nie mogę sprzedać. Droższe nabytki czasem oddaję do pralni. Pranie zwykle kosztuje więcej niż sama odzież – śmieje się Kamila.
Nasza rozmówczyni z rozwagą dobiera także środki do prania, m.in. te do delikatnych tkanin czy wełny. Jak zaznacza, „trzeba uważać, żeby nie zniszczyć zakupionych rzeczy”. Dlatego niektóre ubrania pierze ręcznie. Wyjątek stanowią produkty, które są nowe, z firmowymi metkami. - Tych raczej nie piorę – przyznaje Kamila.
Gdzie sprzedawać markowe ciuchy?
Arleta sprzedawała odzież wyłącznie na Vinted, platformie z markowymi ubraniami. Jak zaznacza, „jest to przyjemna i łatwa w obsłudze platforma”. Nasza rozmówczyni próbowała również swoich sił na targach używanych ubrań, ale „nie przyniosło to oczekiwanych efektów”. Kamila przyjęła inną strategię.
- Sprzedaję przy pomocy wielu kanałów. Myślę, że jest to istotne, jeżeli chce się na tym zarabiać. Wstawiam rzeczy do komisów, ale też publikuję ich zdjęcia online i ogłaszam się w grupach internetowych. Obecnie wiele osób sprzedaje też odzież na Instagramie – jest to bardzo dobra metoda dotarcia do klienta. Wiele vintage'owych butików prowadzi swoje profile na Instagramie – zaznacza Kamila. Większe wyzwanie stanowi handel na Vinted.
- Na Vinted też sprzedaję, ale nie jest to obecnie zbyt dochodowe miejsce, ponieważ ceny w serwisie są bardzo mocno zbijane w dół. Vinted podaje zakres cen podobnych produktów, które udało się sprzedać. Często są to kwoty rzędu kilkunastu lub 20–30 złotych. W serwisie można znaleźć wiele markowych ubrań dla nastolatek. Jego użytkowniczki nieraz sprzedają odzież dosłownie za kilka złotych lub wymieniają się rzeczami. Natomiast z droższymi, markowymi ubraniami, trzeba umieć dotrzeć do kupujących. Na Vinted jest sporo osób, które oferują markową odzież, ale robią to od dłuższego czasu i mają dużo obserwujących. Ich profile są postrzegane jak pewien rodzaj sklepu z markowymi rzeczami, a nie jako profile osób „sprzedających z doskoku” – tłumaczy Kamila.
Sprzedawczyni potwierdza, że „próbuje się pozycjonować na Vinted”, ale nie jest to łatwe i wymaga czasu. Konto na platformie założyła wiele lat temu, przy czym prowadzi je regularnie od niecałych dwóch lat. - Największy ruch na Vinted zaobserwowała kilka lat temu. Osoby, które zebrały wtedy obserwujących i cały czas prowadziły sprzedaż, dzisiaj wygrywają – uważa Kamila.
Ile można zarobić na sprzedaży ciuchów?
Nasza rozmówczyni szacuje swoje zarobki na ok. 3000 zł miesięczne. Jak zaznacza, „prawdopodobnie mogłoby to być znacznie więcej, gdyby poświęciła na to więcej czasu”. Według Kamili dochody ze sprzedaży rzeczy z second-handów mogłyby być wówczas porównywalne z „normalną pensją” na etacie. Internautka nie potrafi jednak dokładnie oszacować, ile czasu zajmuje jej wyszukiwanie ubrań „na ciuchach”.
- Zajmuje się tym przy okazji wyjścia na miasto lub załatwiania innych spraw. Raczej robię to „z doskoku”. Staram się wstawić do internetu jedną – dwie rzeczy dziennie, tak żeby dbać o swoją widoczność w sieci – wyjaśnia Kamila.
Nieco wyższymi zarobkami mogła pochwalić się Arleta, która przez jakiś czas zarabiała wyłącznie na sprzedaży markowych ciuchów. Chociaż trudno jest jej określić, ile dokładnie czasu poświęcała na szukanie ubrań, to szacuje, że chodziła do second-handów mniej więcej 4 razy w tygodniu. Za każdym razem wizyty zajmowały jej ok. 1,5 godziny. Wraz z praniem, prasowaniem i zrobieniem odpowiedniego zdjęcia przygotowanie ubrań do sprzedaży zajmowało jej ok. 3,5 godziny dziennie.
- W zależności od tego, co udało mi się znaleźć w dniu dostawy, mój średni, tygodniowy zysk wynosił ok. 1200 złotych. Jest to kwota, która pozwalała mi się utrzymać, jednak zaczęło mi brakować czasu na kolejne wypady do lumpeksów. Dlatego zrezygnowałam z tego – wyjaśnia Arleta.