Wywiad z dr Adą Rozewicz, lekarką rodzinną z Rudy Śląskiej, kobietą po tranzycji.
Dziennik Zachodni: Moje pierwsze pytanie jest może naiwne, ale jestem ciekawa, jak długo jest pani kobietą?
Ada Rozewicz: Zawsze byłam. Może nie zawsze miałam świadomość tego. Porównuję to do widzenia kolorów. Można dostrzegać kolory, ale ich nie rozróżniać. Mogę powiedzieć za to, kiedy się uporządkowałam w tym zakresie, kiedy to spostrzegłam.
A to było właśnie moje kolejne zaplanowane pytanie. Byłam ciekawa, czy pani odpowie, że zawsze.
Tak, analizując teraz moje zachowanie w dzieciństwie czy w młodości, wiedząc już wszystko to, co wiem o sobie, mogę powiedzieć, że kobietą byłam zawsze. Choć we współczesnym świecie trudno powiedzieć, co jest męskością a co kobiecością. Może być przecież kobieta, która czuje się kobieco, ale ma też cechy typowo męskie, i odwrotnie.
Czy pamięta pani jakiś taki moment, gdy poczuła pani, że jest kimś innym niż jest zapisane w dowodzie osobistym?
Myślę, że zmagałam się z poczuciem niedopasowania od czasów młodości, dojrzewania. Doskonale pamiętam pewną sytuację. Miałam wtedy może 11 czy 12 lat. To było w zimie. Siedziałam sama w domu. Podeszłam do lustra i zobaczyłam jeden włos pod nosem, zaczątek sypiącego się wąsa. Co wtedy zrobiłam? Poszłam do szafy i założyłam ubrania mamy. Pierwszy raz w życiu. Czyli moja podświadomość broniła się przed tym. Dzieci są aseksualne, płciowość u nich nie jest dominująca. Myślę, że zakładając ubrania mamy, podświadomie czułam, że coś jest nie tak.
A wcześniej, w czasie dzieciństwa? Wolała się pani bawić lalkami niż samochodami?
Nie, bawiłam się wszystkim. Samochodami, misiami.
Nie przeocz
Powrócę jeszcze do poprzedniego pytania. Czy w dorosłym życiu zdarzyła się pani taka chwila, w której uświadomiła sobie pani, że nie jest mężczyzną, tylko kobietą? Że chce pani być kobietą?
Ja z tym cały czas walczyłam, nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Później z tego powodu miałam silne epizody depresyjne. Bardzo bałam się na studiach, bo nie rozumiałam siebie. Myślałam, że może jestem gejem, ale z drugiej strony chciałam mieć dom, rodzinę, dzieci, psa i kota – takie stereotypowe życie. Z tego powodu miałam wiele myśli depresyjnych. Później „zawiesiłam się” na mojej partnerce. Poznałam ją, gdy miała 17 lat. Była cały czas blisko mnie. Wierzyłam, że jestem w stanie zbudować – nie chcę używać słowa „normalny”, bo to nie za dobrze brzmi, związek.
Chyba żyję na dobrej planecie, bo nie spotkałam się z odrzuceniem czy wrogością ze strony ludzi - bliskich, znajomych czy pacjentów. Syn powiedział mi: „Nieważne, czy rodzic jest kobietą czy mężczyzną. Ważne, by był szczęśliwy” - mówi dr Ada Rozewicz
Konwencjonalny związek?
Tak, to lepiej brzmi. Więc moje życie było jak fala – były okresy, gdy sądziłam, że dam radę żyć konwencjonalnie, i były „zjazdy”, gdy byłam przytłoczona życiem. I kiedyś, gdy jechałam samochodem, olśniło mnie: Przecież ja jestem kobietą! Byłam najszczęśliwsza na świecie.
Rozumiem, że ten moment olśnienia zdarzył się po wielu latach walki z samą sobą?
Tak, już wtedy byłam po studiach, pracowałam jako lekarz. Miałam żonę, syna. Wcześniej zazdrościłam kobietom, że są kobietami. Wtedy nie było internetu, osoby transpłciowe nie ujawniały się publicznie. Nie mówiło się o tym nawet na studiach medycznych. Dzisiaj jest już zupełnie inna sytuacja. Mówi się o tym, osoby po zmianie płci funkcjonują w społeczeństwie, jak chociażby posłanka Anna Grodzka. To nie jest tak, że można sobie wymyślić, że zamiast mężczyzny, chcę być kobietą, albo na odwrót. To tkwi w nas, głęboko, tylko trzeba to wyciągnąć. Zmagałam się z pewnymi rzeczami, złościłam się na siebie. Poukładało się, jak sama przed sobą przyznałam: Tak, jestem kobietą.
To była dla pani ulga, jakby usłyszała pani w końcu trafną diagnozę, że odniosę się do medycyny?
To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.
Ale tę diagnozę pani sobie sama postawiła?
Tak, ale to nie było tak, że jednocześnie powiedziałam sobie: od jutra będę kobietą. Że od razu parłam do zmiany życia. Mnie wtedy cieszył sam fakt, że jestem kobietą. Szczerze? Nie zamierzałam zmieniać swojego życia, bo ono było szczęśliwe. Miałam szczęśliwy związek, dziecko. Ja się cieszyłam z kobiecości. Ale było chyba tak, że całą sobą krzyczałam, że moja żona zapytała mnie po kilku tygodniach, czy chcę być kobietą. Odpowiedziałam jej, zgodnie z prawdą i uczciwie, że tak, ale nigdy nie przejdę na drugą stronę, bo zniszczę wszystko, co do tej pory zbudowałam. Przez kilka lat budowałam swoją kobiecość w oparciu o moją partnerkę, która była dla mnie wzorem. Dla wielu ludzi kobiecość to są ciuchy. A to jest bzdura. To są gesty, to jest kwestia spostrzegania świata, pewnej wrażliwości, postrzegania pewnych niuansów. To był dobry czas, bo czerpałam z dwóch planet – i z Wenus, i z Marsa. Ale trudno żyć na obu planetach naraz. Nie chciałam zmieniać życia.
Ale w końcu jednak pani je zmieniła.
Bo nie doceniłam siły tego wszystkiego. Chciałam coraz więcej i więcej. W pewnym momencie już nie było wyboru. Moje dotychczasowe życie zaczęło się sypać. Mimo naszej wielkiej przyjaźni i bliskości, nie było wyboru. Życie na krawędzi, w zawieszeniu, unieszczęśliwia wszystkich. Ja dawałam radę bardzo długo. Teraz wiem dlaczego. Bo syn był dzieckiem. Nie było to z mojej strony poświęcenie. Podświadomie wykluczałam tę możliwość. Gdy syn stał się dorosły, moje blokady przestały działać. To już poszło szybko.
Jak szybko?
Trudno powiedzieć dokładnie, ale parę lat. Zdecydowałam się na pokazanie, że jestem kobietą, gdy moje życie się rozpadało. Trzeba było je budować na nowo.
Mówiąc, że pani życie się rozpadało, ma pani na myśli rozpad związku?
Miała prawo. Ona nie szukała kobiety, tylko mężczyzny. Ja to szanuję.
Jak pani partnerka zareagowała, gdy powiedziała jej pani, że czuje się kobietą?
Wtedy ani ona, ani ja nie wiedziałyśmy, jakie to będzie miało skutki dla nas. W sumie nas to przerosło, ale do dzisiaj jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu, oprócz syna. Bardzo się przyjaźnimy. Jest bardzo mądrą kobietą i dużo od niej otrzymałam.
Dla mnie to jest fenomen, bo przecież wasza sytuacja jest bardzo skomplikowana. Dziś jest pani kobietą, a ona wyszła za panią za mąż, gdy funkcjonowała pani jako mężczyzna. Nawet samo określenie tej sytuacji jest trudne.
Ale to nie jest moja zasługa, tylko jej. Ja zyskałam coś, a Małgosia straciła. To wynika z jej mądrości. Potrafiła to przerobić i zachować to, co najważniejsze.
Czyli przyjaźń.
Tak, My zawsze lubiłyśmy ze sobą przebywać, rozmawiać.
Straciła męża, ale zyskała przyjaciółkę?
To nie było wcale łatwe, nie szło gładko. Jej życie się rozpadało. Wiązało się z wieloma emocjami.
Wyprowadziła się pani z domu?
Tak, napisałam do niej list, żeby do mnie broń Boże nie dzwoniła. I ciągle czekałam na ten telefon od niej. Dobrze, że nie zadzwoniła, bo bym natychmiast wróciła i dalej byśmy się męczyły.
Funkcjonowała pani jako mężczyzna dość długo.
Gotowało się we mnie. Chodziło o pewną prawdę o mnie, by być w zgodzie ze sobą i ze światem. Na początku cieszyłam się, że mogę w moim wnętrzu pielęgnować moją kobiecą tożsamość, dorastać. Ale potem ta Ada, która była w moim wnętrzu, chciała wyjść, chciała się pokazać. I tak powoli – jedna bransoletka, druga bransoletka na ręce. Zaczęłam się malować. Sądziłam, że nikt tego nie widzi, co było głupotą, bo każda kobieta zauważy makijaż. Stopniowo szłam w kierunku miejsca, w którym teraz jestem.
Zobacz koniecznie
Kiedy założyła pani po raz pierwszy sukienkę i wyszła „do ludzi”?
To nie chodziło o przebieranie się. Wiedziałam, że jak włożę sukienkę, to przekroczę pewną granicę. Zrobiłam to z otwartą przyłbicą, nie chowałam się po kątach.
Skąd miała pani w sobie tyle odwagi?
To nie była odwaga, tylko imperatyw. Napięcie we mnie tak rosło, że musiałam w końcu pokazać, kim jestem naprawdę. Sukienka nie była celem, a środkiem do tego, by pokazać, że jestem kobietą.
Poszła pani w sukience do pracy w szpitalu?
Tak, Ale włożenie sukienki było jednym z etapów oswajania ludzi z moją kobiecością. To nie było tak, że epatowałam od razu sobą ubraną w kobiece ciuchy. Te bransoletki, makijaż – to wszystko wysyłało sygnały do moich współpracowników, pacjentów, znajomych. To nie był dla nich aż taki szok.
Jak pani syn, Michał, zareagował gdy powiedziała mu pani, że czuje się kobietą, chce być kobietą?
Syn sam zaczął ze mną tę rozmowę. Wcześniej był w Londynie, u mojego kuzyna psychiatry. Dużo rozmawiali na temat transpłciowości. Okazało się, że koleżanka kuzyna, też lekarka, przeszła tranzycję. Wcześniej funkcjonowała jako lekarz. I gdy syn przyjechał z powrotem do Polski, to on zainicjował rozmowę na ten temat. Powiedział, że od dawna widzi, że źle się czuję jako mężczyzna. W pewnym momencie nawet powiedział mi, że ja też przejdę tranzycję. A ja to wypierałam, mówiłam że absolutnie nie. Zresztą to samo mówiłam mojej psychoterapeutce. Ona mi kilka lat później wyznała, że wiedziała że nie dam rady funkcjonować jako mężczyzna.
Czyli syn przyjął informację, że jego tata chce być kobietą, ze zrozumieniem. A co z innymi osobami w pani otoczeniu – ze znajomymi, rodziną, kolegami z pracy, pacjentami?
Ja chyba żyję na dobrej planecie, bo nie spotkałam się z odrzuceniem czy wrogością ze strony bliskich. Syn powiedział „nieważne, czy rodzic jest kobietą czy mężczyzną, ważne by był szczęśliwy”. Nawet moja wiekowa ciotka, gdy trafiła do szpitala, mówiła o mnie „siostrzenica”.
Jak się do pani teraz zwraca syn?
Ada. Nawet nie jestem "babcią" dla moich dwóch wnuczek. Skoro nie byłam mamą, to nie mogę być babcią. Wolę być po prostu Adą. Nie lubię sztuczności.
Dlaczego wybrała pani studia lekarskie i chciała być lekarzem?
Nie wiem, uczciwie powiem. Pamiętam, że już w wieku 7 lat stwierdziłam, że będę lekarzem, i jakoś później nie wpadłam na inny pomysł. Nie dostałam się za pierwszym razem na studia, pracowałam rok w szpitalu, i zrozumiałam tam, że to jest to, co chcę robić.
Od razu wybrała pani specjalizację internistyczną?
Nie, na początku myślałam o okulistyce. Jako dziecko miałam problemy ze wzrokiem, co roku jeździłam na miesiąc do klinki okulistycznej do Krakowa. Ale okulistyka wymaga precyzji, więc przy mojej wadzie wzroku odpadła. Rozważałam również specjalizację z neurologii. Chyba przypadek zrządził, że wylądowałam na początku na kardiologii, a później na internie. I ona mi spasowała. Później zrobiłam specjalizację też z medycyny rodzinnej. Zaczęłam pracować w poradni. Myślę, że obie specjalizacje lubię, choć teraz jestem bardziej lekarką rodzinną.
Skoro jest pani lekarką rodzinną, to zna pani swoich pacjentów od lat. Jak oni zareagowali, że zamiast pana doktora Rozewicza przyjmuje ich teraz pani doktor Rozewicz?
Tak samo się przyzwyczajali. Niektóre osoby nie wiedziały, jak się do mnie odzywać. Bo leczyła ich lekarka, a na początku pieczątka była inna. Generalnie spotkałam się z wielką życzliwością. Nawet pamiętam, jak wróciłam do przychodni w mojej starej dzielnicy. Przyszedł do mnie na wizytę starszy pan który pamiętał mnie sprzed wielu laty, to było nieprawdopodobne, jak on się do mnie odnosił. To nie była tylko kwestia formy, że mówił pani, a nie pan, ale też mowy ciała.
Czy to nie wynika też z pani charakteru? Jest pani otwarta, mówi pani szczerze o sobie.
Oni mnie znali lata, więc to pewnie pomogło. Praca była moim atutem, ale też i wadą. Wadą, bo powodowała, że nie byłam w stanie zniknąć w tłumie, czego pragnęłam najbardziej. Atutem – bo ludzie mnie już znali, wiedzieli jaką jestem osobą. Łatwiej im było zaakceptować to, co się działo ze mną.
Chce pani zniknąć w tłumie innych kobiet, ale jednocześnie wypowiada się pani w mediach, mówi otwarcie o swojej sytuacji. Dlaczego?
Traktuję to jak misję. Spotkałam się w swojej pracy i znam wiele osób, które z racji tego, że są inne, są napiętnowane. Wśród osób transseksualnych jest ogromna liczba takich, które mają za sobą próby samobójcze. Chcę powiedzieć ludziom: Macie prawo być sobą. Nie robicie nic złego. Nie jesteście gorsi od nikogo. Mamy prawo do wolności i własnych wyborów. Jedynym ograniczeniem waszej wolności jest wolność innego człowieka. W wielu krajach nie ma problemu z akceptacją osób transseksualnych. W Polsce to ciągle jest lekka sensacja. Ja chcę pokazać, że żyję, funkcjonuję w społeczeństwie. Jestem zwykłą kobietą. Wolno mi nią być, tak jak wam wolno być sobą.
Czyli chce pani swoją historią też podnieść na duchu osoby transseksualne?
Nie tylko ich. Chcę powiedzieć wszystkim: Macie prawo żyć, w zgodzie z własną naturą i marzeniami, a nie oczekiwaniami innych. Nie bójcie się! Wielu będzie was straszyć, będzie wam wmawiać, że robicie coś złego, szantażować emocjonalnie. To jest wasze życie, a mamy je tylko jedno. Nie warto żyć pod dyktando innych ludzi.
Od ilu lat jest pani kobietą według prawa?
Od 4 lat. Operację miałam 2 lata temu. Prawne ustalenie płci wymaga diagnozy. Ja poszłam do kilku psychologów, również z Narodowego Funduszu Zdrowia, bo chciałam mieć absolutną pewność tego kroku.
Rozumiem, że wszyscy potwierdzili to, co pani czuła?
Dokładnie. Ja wiedziałam, kim jestem, ale to jest droga tylko w jedną stronę. Jeśli miałam przebudować kompletnie swoje życie, to potrzebowałam obiektywnej opinii. Nie chciałam też, by to było zbyt łatwe.
Musiała pani wytoczyć sprawę sądową swoim rodzicom, że źle wpisali do aktu urodzenia płeć dziecka?
Nie, bo moi rodzice już nie żyją. Musiałam wytoczyć sprawę mojemu synowi, bo syn ponosi skutki mojej decyzji.
Syn musiał zeznawać w sądzie, powiedzieć, że się zgadza na zmianę płci swojego taty?
Odpowiadał na pytania o nasze relacje. Muszę powiedzieć, że bardzo miło mi było słuchać, jak mówi o mnie. To była jedna rozprawa. Później niezależny biegły musiał wydać opinię. Na drugiej rozprawie zapadł już korzystny dla mnie wyrok.
Po takim wyroku zostają do załatwienia tylko sprawy urzędowe?
Tak. Trzeba nadać nowy PESEL, wyrobić nowy dowód osobisty, prawo wykonywania zawodu lekarza przepisać z Adama Rozewicza na Adę Rozewicz.
Czy zmiana płci wpłynęła w jakiś sposób na pani zawód? Czy jest pani lepszą lekarką niż była lekarzem?
Nie wiem. Czy lepszym człowiekiem?Nie mnie oceniać. Na pewno jestem bardziej świadoma, świadoma też pewnych mechanizmów, emocji. Może jestem dojrzalsza.
Jak teraz, w pandemii, wygląda pani codzienne życie w przychodni? Czy udziela pani porad online, czy przyjmuje pacjentów, albo jeździ na wizyty domowe?
Wszystkie te typy porad są. Przyjmuję sporą liczbę pacjentów w przychodni. I nie odmawiam wizyt domowych. Powiem wręcz, że nigdy nie miałam tylu wizyt domowych niż teraz.
Dlaczego tak jest?
Mam sporo nowych pacjentów, którzy z różnych powodów nie mogli wcześniej spotkać się ze swoim lekarzem w poprzedniej przychodni. Zazwyczaj są to ciężkie przypadki. Nie da się wszystkiego załatwić przez telefon. Teleporada jest protezą, która może ułatwić kontakt z lekarzem w małej liczbie spraw, i pewnie zostanie z nami na dłużej. Ale pacjentów trzeba badać fizykalnie. To jest niezbędne do diagnozy. Dyżurowałam w szpitalu, zawiesiłam jednak te dyżury, bo w przychodni mam tyle pracy, że nie jestem w stanie być w szpitalu o godz. 15. Poza tym chodzę na wizyty domowe, w tym do pacjentów w izolacji. Nie chcę nikogo narażać.
Musisz to wiedzieć
- Ślub córki Adama Małysza. Kto jest wybrankiem Karoliny Małysz?
- Znaki zodiaku, które będą bogate w 2021 roku. Na te osoby czekają duże pieniądze
- Ten dom w Zabrzu wygląda jak z bajki. Jest przepięknie oświetlony na święta
- Kalendarz z modelkami 2021. ProfiAuto pokazuje barwny świat warsztatu samochodowego
Bądź na bieżąco i obserwuj
Kobieta
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!