To są nasze dzieci
O dużej rodzinie marzyli od zawsze. Życie napisało jednak swój scenariusz, ale to dzięki niemu stworzyli ciepły dom dla trójki cudownych maluchów. Każde jest wytęsknione, wyczekiwane, a ich życie bez nich dziś nie byłoby takie samo. Piotr i Urszula z Łodzi pierwsze dziecko adoptowali z domu małego dziecka, drugie z rodziny zastępczej, a najmłodsza Basia była pod opieką Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego Tuli Luli w Łodzi. I ta najmłodsza, jak dziś przyznają rodzice, miała szczęście, że sąd skierował ją właśnie tam.
– To magiczne miejsce, w którym dziecko może poczuć się jak w rodzinie. Tam wszystko kręci się wokół niego – przyznają rodzice. – Podczas pierwszej adopcji zaskoczyło nas, choć byliśmy na początku naszej drogi, że w domu dziecka maluch wypija butelkę mleka w półtorej minuty. Wydawało nam się, że to zbyt szybko. Później okazało się, że smoczki przecinane są nożyczkami, by mleko szybciej płynęło. Na jednego opiekuna przypada tam średnio dziesięcioro dzieci, dla nas to był ogromny szok, bo każde dziecko potrzebuje troski i zainteresowania – wspominają rodzice.
Kąpiel maluszka też mocno odróżniała się od tej, w której mogli uczestniczyć w Tuli Luli. A tu nie brakowało ciepła, zaangażowania, oddania i czasu, który opiekunki poświęcają na pielęgnację dziecka i wsparcie rodziców. - Pamiętam, że w domu dziecka jedna opiekunka rozbierała dziecko, druga podkładała pod kran, trzecia przewijała. Wszystko trwało może minutę - wspomina pani Urszula.
CZYTAJ TEŻ: Ośrodek preadopcyjny "Tuli Luli" w Łodzi. Pierwsze dziecko już ma nowy dom
O tym, że polski system pieczy zastępczej nie działa tak, jak powinien, alarmowała kilka tygodni temu Najwyższa Izba Kontroli. Domy dziecka są przepełnione, bo samorządy z trudem znajdują kandydatów na rodziców zastępczych, więc to do domów odsyłają maluchy poniżej 7 roku życia. Co więcej, niektóre placówki nie pracują nawet z rodzinami biologicznymi. Sytuacja jest fatalna i na razie nic nie wróży poprawy, mimo że chodzi o ludzkie życie i przyszłość porzuconych maluchów.
Rodzice z Łodzi doświadczyli sytuacji w domu dziecka, który bardziej przypomina szpital z drucianymi łóżeczkami niż rodzinny dom, jak i adopcji z rodziny zastępczej. Mimo to, konsekwentnie dążyli do realizacji planu o dużej rodzinie. Adopcja była ich świadomym i pewnym krokiem. O biologiczne dzieci starali się kilka lat, ale już wtedy zakładali, że jeśli się nie uda, wezmą do swojego domu maluszka. – Nie zastanawialiśmy się, czy będzie to jakaś inna miłość. To są nasze dzieci – mówi pani Urszula.
Gdy dostali trzeci telefon dający nadzieję na kolejną adopcję, nie wiedzieli, że trafią właśnie do Tuli Luli. – Możliwość spotkania się z naszą córką była magiczną chwilą, a gdy zobaczyliśmy, w jakim miejscu przebywa, podekscytowanie i radość mieszały się ze spokojem o nią, o jej stan psychiczny, o opiekę - wspomina mama Basi.
Każdy maluch w Tuli Luli ma troje opiekunów. Ma być jak w domu: tata, mama i babcia albo dziadek. To ważne, że codziennie widzi te same twarze, jest wtedy spokojniejszy, czuje się bezpieczniej. Opiekunowie, choć towarzyszą w spotkaniach i wyjaśniają wątpliwości, dają też czas na intymność rodziców z ich dzieckiem. Cała trójka może wyjść na spacer, spędzić czas w pokoju zabaw, czy zwyczajnie obok siebie poleżeć. I to te chwile były dla rodziców najbardziej magiczne.
CZYTAJ TEŻ: Tuli Luli: Pierwsze dzieci w ośrodku preadopcyjnym w Łodzi
- Mogliśmy przychodzić tak często, jak to tylko było dla nas możliwe - wspominają. Przyjść mogło też rodzeństwo Basi, a nieraz nawet dziadkowie, którzy chcieli poznać wnuczkę. Tu nie ma ograniczeń, im lepszą więź może nawiązać dziecko, tym większe ma poczucie bezpieczeństwa. I to właśnie na tę więź w ośrodku zwracana jest największa uwaga.
Po miesiącu rodzina wróciła do domu już w komplecie, z Basią. A razem z nią album ze zdjęciami jej najważniejszych momentów życia. Pierwsze uśmiechy, pierwsze spotkania, pierwszy czuły uścisk z mamą i tatą.
To była iskra
Gdy w słuchawce telefonu usłyszeli, że czeka na nich dziecko, nie posiadali się z radości. Po dwunastu wyczerpujących latach trudnej walki z własnymi słabościami, dostali w końcu upragnioną szansę na stworzenie pełnej rodziny. Tego im brakowało, tego potrzebowali do pełni szczęścia.
Paulina i Mariusz to rodzice Karolka, malucha, który również trafił pod opiekę Tuli Luli. – Zaiskrzyło między nami od samego początku, choć na spotkanie z synem jechaliśmy przerażeni, nawet przed maturą nie bałam się tak bardzo, jak przed tym spotkaniem – wspomina dziś z uśmiechem pani Paulina.
Zanim jednak zadzwonił telefon, małżeństwo miało za sobą ponad dwa lata przygotowań do adopcji. Były spotkania z pedagogami, z psychologami, różne szkolenia. To były przygotowania, jak mówi mama Karolka, z „grubego kalibru”. Mówiono rodzicom, że w państwowych placówkach z uwagi na liczebność dzieci, znacznie przekroczoną niż dopuszczają normy, jest inny poziom zainteresowania maluchami, niż oni to sobie wyobrażają. – Mówiono, że dzieci inaczej się rozwijają, mogą mieć syndrom choroby sierocej, że tam, w ośrodku muszą inaczej o siebie zadbać, a czasem wręcz „wypłakać” to, czego chcą. Czułam obawę, czy poradzimy sobie z takim dzieckiem, ale decyzja o adopcji była dojrzała i kiełkowała w nas właściwie już od pierwszych niepowodzeń. Mieliśmy świadomość, że musimy być przygotowani na wszystko – wspomina mama.
Gdy zadzwonił telefon i dowiedzieli się, że będą mieli syna, nie wiedzieli, że to podopieczny Tuli Luli. Nigdy tam nie byli, ale słyszeli o ośrodku i fundacji Gajusz, która je prowadzi. Słyszeli też, że takie miejsca porównuje się do „przechowywalni” dzieci. Obawy zniknęły razem z przekroczeniem progu „Tulki” - tak zdrobniale mówią o środku rodzice.
– To była inna rzeczywistość niż ta, do której nas przygotowywano podczas szkoleń. Poczułam spokój i jeszcze większą pewność, że to była dobra decyzja i że jesteśmy w dobrym miejscu – mówi pani Paulina.
**CZYTAJ TEŻ:
Porzucone dzieci z Łodzi i regionu pod opieką Tuli Luli [ZDJĘCIA]**
Ale to był dopiero początek, bo od tej chwili pojawiły się obowiązki rodzica, którym małżeństwo musiało sprostać. – Otrzymaliśmy ogromne wsparcie. Nikt nas nie pouczał, nie sprawdzał, nie wyciągał pochopnych wniosków podczas tej pierwszej drogi z naszym dzieckiem, dla nas to było niezwykle ważne. Mogliśmy przebywać z Karolem od rana do wieczora każdego dnia, wspólne kąpiele, przewijanie, zabawy, nawet wyjścia na dwór i nasze intymne chwile z synem. Był czas na wszystko. Między nami, a opiekunkami syna nawiązała się partnerska więź, nie wstydziliśmy się o nic zapytać i wiedzieliśmy, że zawsze możemy liczyć na ich pomoc. Nawet dzisiaj, gdy syn jest z nami w domu. Teraz myślę, że dzięki tej relacji, „ciocie” rozładowywały nasz ogromny stres – mówi pani Paulina.
Karol pokochał swoich rodziców od pierwszego spotkania. Już podczas drugiego uśmiechał się szeroko do nich, machał rączkami, a gdy zaczął je wyciągać w kierunku swojej mamy i taty, wszyscy wiedzieli, że tych troje odnalazło się po dwunastu latach. – W „Tulce” byliśmy mamą i tatą - tak do Karolka mówiły o nas opiekunki, a on wiedział, że to my. To były piękne momenty i niezapomniane. Trafiliśmy na cudownych ludzi, którzy pomogli nam odnaleźć się w nowej rzeczywistości, upewnili, że mamy szansę i potrafimy stworzyć pełną rodzinę, z Karolem – dodaje mama.
Po pięciu tygodniach spotkań i wspólnego spędzania czasu w Tuli Luli, chłopiec zasnął w swoim nowym domu. W ośrodku żegnali chłopca kolorowymi balonami i poczuciem spełnionej misji, jak każdego malucha, który zaczyna nowe życie z rodziną. Choć do zakończenia formalności adopcji Karola brakuje jeszcze ostatecznej decyzji sądu, tych troje już wie, że jest stuprocentową rodziną.
*imiona zostały zmienione
ZOBACZ |Wydarzenia minionego tygodnia w Łódzkiem
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Wielki powrót Ireny Santor na salony! Wszyscy patrzyli tylko na nią | ZDJĘCIA
- Pogrzeb Jadwigi Barańskiej w USA. Poruszające sceny na cmentarzu | ZDJĘCIA
- Gojdź ocenił nową twarz Edyty Górniak. Wali prosto z mostu: "Niech zmieni lekarza!"
- Na górze paryski szyk, a na dole… Nie uwierzycie w to, jak Iza Kuna wyszła na ulicę!