Szokujące dane! Co czwarta śmierć wśród 20-latków to samobójstwo. W tym roku będzie jeszcze gorzej

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
Dane, jakie zebrał Franciszek Małecki-Trzaskoś, neuropsycholog, antropolog i zarazem prezes zarządu Instytutu Badań i Analiz Działalności Jednostek Samorządu Terytorialnego, dosłownie wbijają w ziemię. Porównując źródła policji, GUS i zgłoszenia z numeru alarmowego 112, ustalił rzeczywistą skalę samobójstw wśród młodych ludzi w Polsce. – Spójrzmy na akty zgonu wydawane w tym roku w Gdańsku nastolatkom – mówi Franciszek Małecki-Trzaskoś . - Główną przyczyną śmierci osób między 14 a 18 rokiem życia nie są wypadki, choroby serca, onkologia. To w 57 proc. samobójstwo. I dodaje: – Dziś, gdy minął pierwszy szok spowodowany kolejnymi falami koronawirusa, wyraźnie widzimy, że stajemy przed następną epidemią – samobójstw. Ona dopiero nadchodzi. To tylko wstęp tego, z czym będziemy mieli do czynienia za kilkanaście miesięcy.

Czy wie pani, ile osób zginęło od stycznia 2013 roku do ostatniego dnia czerwca 2021 roku na pomorskich drogach?

Muszę sprawdzić.

Podpowiem – 1420. A w tym samym czasie z własnej ręki poniosło śmierć 2656 osób. I to pokazuje skalę problemu, z jakim musimy się dziś zmierzyć.

Dlaczego zbiera pan te dane?

Po wyjeździe z Gdańska prowadziłem szkolenia związane ze sprawami społecznymi, a także z presją i zaburzeniami osobowości o charakterze psychopatycznym. W trakcie nich poruszałem problem samobójstw w oparciu o dane policyjne. Zawsze podczas szkoleń padało pytanie – co to za problem te 5 tysięcy samobójstw w skali kraju na pół miliona zgonów rocznie? To przecież tylko ułamek procenta! Zacząłem zastanawiać się, jak zbadać to precyzyjnie, odnosząc się do konkretnych grup wiekowych. Pierwsza myśl - trzeba zajrzeć do danych Głównego Urzędu Statystycznego. Problem z GUS jednak jest taki, że nie podaje danych dotyczących powiatów. A po drugie - grup wiekowych udostępnianych przez Główny Urząd Statystyczny i policję nie da się nałożyć na siebie.

Nie rozumiem.

Policja podaje inne podziały wiekowe, GUS inne. Pomyślałem wówczas, że wyciągnę dane z kart zgonów przekładanych w USC. W 2016 r. został stworzony BUSC, czyli Baza Urzędów Stanu Cywilnego. Jest to system elektroniczny. Po długich perturbacjach i negocjacjach m.in z Kancelarią Premiera, udało mi się uzyskać bardzo szczegółowe dane, dotyczące m.in. liczby zgonów poszczególnych roczników w każdym powiecie, w każdej gminie w okresie między styczniem 2016 r., a lipcem tego roku. Wiedząc, ile wydano akt zgonów nastolatków w wieku od 13 do 18 lat, mogłem już sprawdzić, na podstawie danych policji, jaki procent w tej grupie wiekowej stanowią samobójstwa.

Sprawdź: Nie ma epidemii samobójstw wśród młodych – mówi suidycydolog

Mówił pan, że dane policji na temat prób samobójczych i dokonanych samobójstw mogą być nieprecyzyjne.

Wszyscy to mówią, ale do tej pory nie wiadomo było, o ile dane te są zaniżone i w jaki sposób można to udowodnić. I tu bardzo pomógł system alarmowy 112. Od 1 stycznia 2018 r., dzwoniąc na numer 112, możemy zostać już przekierowani do pogotowia ratunkowego, dyspozytorów Państwowej Straży Pożarnej i policji. Równocześnie operator przypisuje nas do konkretnego powiatu. Na podstawie pierwszych zdań, jakie wypowiemy dzwoniąc pod ten numer, operator przypisuje także konkretną kategorię zgłoszenia. Wśród wielu kategorii jest także "próba samobójcza".

I jak dane z systemu 112 różnią się od informacji policyjnych?

Weźmy jako przykład miasto Gdańsk. Według Komendy Miejskiej Policji w pierwszej połowie 2021 r. odnotowano 222 przypadki prób samobójczych, zarówno zakończonych zgonem, jak i przeżyciem. Sprawdzając jednak liczbę telefonów z takimi zgłoszeniami na numer 112 widzimy, że było ich 618!
 
Skąd różnice?

Osoba, która dzwoni pod numer 112 zachowuje się afektywnie. Bez racjonalnego przemyślenia opisuje to, co widzi. A widzi próbę samobójczą lub zgon wskutek samobójstwa. Zanim jednak przyjadą służby, włącza się refleksja. Co ja im powiem? Przecież ona lub on będzie miał w pracy problem! W szkole będą o tym gadać! Co sąsiedzi na to? Okazuje się wówczas, że podcięte żyły to banalne skaleczenia. Golił się i ręka mu się omsknęła. A ona poślizgnęła się na parapecie podczas mycia szyb. Te leki to też wzięte przez pomyłkę...

Zawsze był taki rozziew?

Zawsze, tylko wcześniej notowano mniej przypadków, niż w tym roku. Według policji w ciężkim, pandemicznym 2020 r. tych zdarzeń w Gdańsku było łącznie 100. A na numerze 112 przypadków opisanych jako "próba samobójcza" odnotowano 909. Cofnijmy się do roku 2019, kiedy to policja podała zaledwie 94 zgłoszenia prób samobójczych i samobójstw w Gdańsku, zaś na numer 112 z takim samym zgłoszeniem zadzwoniono 851 razy. Proszę porównać to z pierwszym półroczem tego roku, gdy - przypominam - mamy już według policji 222 przypadki, a według CPR - 618 zgłoszeń. Sytuacja jest dramatyczna.

Dotyczy to wszystkich grup wiekowych?

Najgorzej jest w przypadku ludzi młodych. Spójrzmy na akty zgonu wydawane w tym roku w Gdańsku nastolatkom. Główną przyczyną śmierci osób między 14 a 18 rokiem życia nie są wypadki, choroby serca, onkologia. To w 57 proc. samobójstwo. W grupie wiekowej 19-24 lata aż 27 procent zmarłych odebrało sobie życie. W grupie między 25 a 29 rokiem życia jest to 28 procent. Ale już w grupie wiekowej 30-34 lata, to tylko 5 procent. I potem odsetek ten dalej spada. Przy czym straty ludzi młodych dotyczą nie tylko Gdańska, ale także Sopotu, Gdyni, powiatów kościerskiego, kartuskiego i wielu innych. Bardzo mi przy tym zależy, by wybrzmiała jedna, ważna rzecz. Miasto Gdańsk było bohaterem pracy naukowej z 2013 r., autorstwa jednego z doktorantów Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Opisano w niej, że w czasie tzw. karnawału Solidarności, czyli między sierpniem 1980 r. a grudniem 1981 r. liczba samobójstw w mieście wyraźnie spadła. A po grudniu 1981 r. - wzrosła. Autor odniósł się także do okresu II wojny światowej, kiedy to problem samobójstw praktycznie zniknął. Trzeba owe spostrzeżenia odnieść do czasu pandemii. Dziś, gdy minął pierwszy szok spowodowany kolejnymi falami koronawirusa, wyraźnie widzimy, że Gdańsk i pozostałe miejscowości naszego województwa, stają przed następną epidemią - epidemią samobójstw. Ona dopiero nadchodzi. To tylko wstęp tego, z czym będziemy mieli do czynienia za kilkanaście miesięcy.

Czy jesteśmy na nią gotowi?

Gdańsk i pozostałe miejscowości są pokryte siecią ośrodków interwencji kryzysowej. Rozwija się to, co w Gdańsku zrobił przed laty Krzysztof Sarzała, tworząc Centrum Interwencji Kryzysowej, na początku pod auspicjami PCK, przejęte ostatecznie przez miasto Gdańsk. Gdańsk ma szpital psychiatryczny, który działa, niezależnie od problemów, o których już niejednokrotnie mówiono i pisano. Gdańsk jest także gotowy, bo powiększa ilość miejsc na cmentarzach.

Teraz to już pojechał pan po bandzie.

Może brutalnie, ale trzeba było to też powiedzieć. Uważam przy tym, że samorządowcy - zarówno miejscy, jak i gminni - nie docenili roli prewencji, profilaktyki. Nikt w Polsce nie jest świadomy, jak wielkim problemem są samobójstwa i jak bardzo przestaliśmy go kontrolować. Przez ostatnie półtora roku próbowałem zaangażować w tę sprawę głównie samorządy, bo nie da się tego rozwiązać przed odgórne zalecenia. Trzeba zacząć pracować od podstaw.

Jak pan to sobie wyobraża?

Tak silne jest społeczeństwo, jak silne jest jego najsłabsze ogniwo. Popatrzmy na kontekst. Jeśli w całym województwie pomorskim od 2016 r. do połowy tego roku samobójstwa w grupie wiekowej 13-18 lat stanowią średnio ok. 19 proc. przyczyn zgonów, u osób między 19 a 24 rokiem życia już 33 proc., od 25 do 29 roku życia 24 proc, a od 30 do 34 lat – 19 proc. (potem odsetek ten znacząco spada), to nasuwa się wniosek, że problem pojawia się, gdy młodzi mieszkańcy miasteczek i miast kończą obowiązkowe kształcenie w różnych typach szkół, prowadzonych głównie przez samorządy, od podstawowych po studia wyższe. I ludzie ci całkowicie nie wiedzą, co robić, kiedy będą mieli wszystkiego dość. Nie mają też żadnej wiedzy, jak się zachować, kiedy ich przyjaciel, krewny, znajomy być może rozważa ucieczkę od życia. Tej wiedzy nie mają ani ich bliscy, ani nauczyciele "liniowi", czyli polonista, matematyk, fizyk, pan od WF-u. Trzeba po pierwsze uświadomić nauczycieli szkół ponadpodstawowych (nie tylko psychologów i pedagogów), jakie są czynniki stresujące, wpychające młodego człowieka na ścieżkę prowadzącą do samobójstwa. A także jak rozmawiać z taką osobą.

Ja też bym nie wiedziała.

Czasem wystarczy proste pytanie: Krzysztof, czy ty myślisz o samobójstwie? Na pewno nie pogorszy to sytuacji.

Dziwnie tak pytać...

Istnieją dowody naukowe, że otwarta, spontaniczna rozmowa wystarczy, by człowiek się otworzył. Nauczyciele muszą sobie uświadomić, że wprawdzie psycholog i pedagog są niebywale kompetentni, ale młody człowiek szybciej dotrze do ulubionego fizyka czy historyka, niż trafi do psychologa. I to oni powinni skutecznie skierować ucznia do psychologa lub pedagoga. Warto też, by młodzi ludzie mieli w swoich telefonach komórkowych zapisany numer telefonu zaufania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę i numer do lokalnego centrum kryzysowego. Samo wywieszenie plakatu na klatkach schodowych nie da tyle, ile ten numer zapisany w komórce. Ludzie uczą się przez naśladownictwo - niech nauczyciel "liniowy" weźmie podczas zajęć zdalnych swój telefon i na oczach dzieci wpisze ten numer do swojej książki telefonicznej, prosząc dzieci, by zrobiły to samo. A potem powie, że jeśli u rodziców, krewnych, przyjaciół nie znajdą pomocy, niech zadzwonią pod ten numer. Odbierze ktoś, kogo wasz problem obchodzi. Trzeba też nauczyć dzieci rozmawiać na tematy związane z życiem. I jeśli nie będą w stanie pomóc koleżance czy koledze, niech połączą się z tym numerem i podadzą im telefon. Te drobne kamyczki pozwolą na zatrzymanie lawiny, która na nas idzie.

Czy nie lepiej zdać się na specjalistów?

Do specjalistycznych jednostek trafiają młodzi w silnym kryzysie i otrzymują tam bardzo dobrą pomoc. Kłopot w tym, że większość tam nie trafia. Musimy zacząć od podstaw. Nauczyciele powinni także wytypować rodziców dzieci zagrożonych samobójstwem z różnych powodów, by dowiedzieli się, jak rozmawiać ze swoimi nastolatkami. Łatwo zapytać dziecko, co było w szkole. Ale już zadać pytanie, czy myśli o samobójstwie, staje się zbyt trudne. Rodzice boją się poruszać takie tematy.  

Nie za dużo zrzuca pan na szkoły?

Jeśli samorządowe placówki oświatowe nie uznają, że priorytetem jest nie tylko przygotowanie do matury czy egzaminu zawodowego, ale przygotowanie, by młody człowiek...

Chce pan powiedzieć – przeżył?

Tak, przeżył, wówczas czekają nas kolejne pogrzeby. Z danych GUS wynika, że w grupie wiekowej 20–24 lata w całej Polsce w ubiegłym roku kalendarzowym z powodu nowotworów zmarło 85 osób. Z powodu chorób układu krążenia – 36. Z powodu Covid-19 dwudziestu czterech. A z powodu samobójstw – 366. To pokazuje, gdzie jest problem. Rozmawiam z samorządowcami i kiedy słyszę, że otwiera się placówka referencyjna drugiego stopnia, a minister zaplanował kolejną inwestycję, odpowiadam, że czekając, aż zadziała system centralny, możemy równie dobrze nic nie robić. Problemu samobójstw nie rozwiąże lekarz psychiatra czy ośrodek interwencji kryzysowej. Spójrzmy na to, co zrobił Jurek Owsiak poprzez program "Ratujemy i uczymy ratować". Twórca WOŚP zrozumiał, że może kupić najlepsze karetki pogotowia i sprzęt operacyjny, ale nie pomogą one ludziom, jeśli przeciętny obywatel nie będzie umiał udzielić pierwszej pomocy, zanim ta karetka dojedzie. Analogiczna sytuacja jest z samobójstwami. Samorządy nie mogą czekać na ministra zdrowia i pieniądze, na kolejny program profilaktyki zdrowia psychicznego. Trzeba zacząć działać oddolnie. Jeśli po tej publikacji, pokazującej jaka jest skala problemu, samorządy się nie otrząsną i nie zaczną robić więcej, niż do tej pory, będą miały na rękach krew kolejnych młodych ludzi.

Czy gdziekolwiek zaczęto już coś robić w tym kierunku?

Trzeba powiedzieć dobre słowo na temat powiatu starogardzkiego. Wydział zdrowia starostwa powiatowego finansuje wykłady na temat samobójstw adresowane do wszystkich rad pedagogicznych szkół, w których organem prowadzącym jest miejscowy samorząd. Finansują także wykłady dla wyselekcjonowanych rodziców dzieci pobierających naukę w tych szkołach, a nawet dla młodzieży, będące w grupie ryzyka. I robią to systemowo.

Widać efekty?

Zauważyliśmy już minimalny spadek dynamiki samobójstw w porównaniu z innymi powiatami ziemskimi. Na konkretne efekty trzeba jednak czekać kilka lat, bo to musi zakiełkować, wykształcić nawyki.

Co wpycha młodego człowieka na ścieżkę myślenia o samobójstwie?

Jak już mówiłem, człowiek w wieku 17, 18 lat zaczyna wylatywać z rodzinnego gniazda, nie będąc emocjonalnie i społecznie przygotowany do samodzielnego funkcjonowania. Zderza się wówczas z wielkim światem. Nie wszyscy sobie z tym radzą. I nie wiedzą, gdzie znaleźć wsparcie. A kiedy już znajdą pomoc, to ze świecą przyjdzie im szukać wśród rodziców drugiego Piotra Jaconia, który będzie wiedział, jak się zachować, zaakceptował bezwarunkowo transpłciową córkę i odważył się się o tym publicznie opowiedzieć. Wielu z nas oglądało filmy braci Siekielskich o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez księży. Tam też często pojawiał się motyw samobójstwa, młodzi ludzie mówili: nikt mi nie wierzył, ludzie twierdzili, że przesadzam. Wiadomo już, że w myśli o samobójstwie wpędzają młodych czynniki dramatyczne z perspektywy potencjalnego samobójcy, zazwyczaj różnej od percepcji otaczających go ludzi. Mogą to być: problemy finansowe, śmierć ukochanej osoby, koniec związku rówieśniczego lub związku rodziców, umieszczenie w pieczy zastępczej formalnej lub nieformalnej. I ostracyzm społeczny.

 
Przecież nie każdy w takiej sytuacji decyduje się na ucieczkę od życia?

Część jednak spotyka się ze społeczeństwem, które ich piętnuje ich, wyszydza, dyskryminuje jako słabszych. Niegodnych funkcjonowania w tkance społecznej. To są zapalniki do samobójstwa. Żyjemy w społeczeństwie, którego lwia część jest pozbawiona empatii. Tak, jak po rozpoczęciu II wojny światowej pierwszymi ofiarami zbrodni nazistowskich Niemiec byli pacjenci szpitali psychiatrycznych w Kocborowie i Świeciu nad Wisłą, tak pierwszymi ofiarami ludobójstwa po transformacji ustrojowej są rzesze młodych ludzi, którzy nie wytrzymali i się zabili. To są dziesiątki tysięcy istnień.

Trudno porównać ludobójstwo z samobójstwami.

Należy nazwać rzecz po imieniu. Fakt jest taki, że na przestrzeni ostatnich kilku lat przyczyną co czwartego zgonu dwudziestokilkulatków jest samobójstwo. To jest odpowiedzialność moja, pani i każdego z nas z osobna. Dlatego trzeba spytać - co by było, gdyby nauczyciele mieli świadomość, jak wpływa na psychikę ucznia napiętnowanie go w relacjach międzyszkolnych, międzyklasowych? Co by pojawiło się w głowach niektórych rodziców, gdyby usłyszeli, że piętno, wstyd, dyskryminacja może skończyć się śmiercią ich dziecka?  Boję się bierności. Nauczycieli, rodziców, a głównie - samorządowców. Bo tak naprawdę klucz do rozwiązania problemu leży w ich rękach, w końcu to oni mają w swoich rękach szkoły. Na początku tego roku w sieci pojawiło się zdjęcie zakrwawionego stołu operacyjnego. Pod nim chirurg napisał, że przez wiele godzin walczył o życie dziecka, które "wykrzyczało swoją rozpacz". I że kilkanaście miesięcy wcześniej zabrakło psychiatry, a przed nim psychologa. Ja bym dodał, że jeszcze wcześniej zabrakło nauczyciela, rodzica, rówieśnika, sąsiada. Jeśli widzimy wypadek samochodowy, coraz częściej zdarza się, że ktoś zareaguje i ruszy z pierwszą pomocą. Nauczyliśmy się już, że nie zostawiamy rannego człowieka w potrzebie. Musimy teraz zrobić krok drugi, czyli zająć się nie tylko ciałem, ale też umysłem w potrzebie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Szokujące dane! Co czwarta śmierć wśród 20-latków to samobójstwo. W tym roku będzie jeszcze gorzej - Dziennik Bałtycki

Wróć na stronakobiet.pl Strona Kobiet